Jak książę Konstanty w puszczy polował.
O prawdziwym polowaniu księcia Konstantego i o tym, jak stary Kurp pannę od hańby uratował.
Ogłoszono pewnego razu w Puszczy, że na łowy przybędzie tam Książę Konstanty z Warszawy. Zorganizowano naganiaczy, sprowadzono też wielką liczbę policji, żeby przypadkiem jakiś Kurpś swojej flinty na książęciu nie wypróbował. Skrzypkowi Pastorczykowi nakazano przygotować kapelę, która miała umilać towarzystwu czas po polowaniach. Nie było rady, rozkazy – pod groźbą surowych kar – trzeba było wykonać. Polowanie zaczęło się i nikt specjalnie nie zwracał uwagi na to, co kto ustrzelił. Za to pijatyki odbywały się regularnie każdego wieczora. Pewnego dnia odbyła się szczególnie huczna uczta, podczas której towarzystwo mocno sobie podochociło i książę zażądał sprowadzenia do siebie dwudziestu pięciu najładniejszych dziewcząt z okolicznych wsi. Znowu pod groźbą surowych kar zostały doprowadzone. Szły przed oblicze księcia z mieszanymi uczuciami ciekawości i strachu. Początkowo kazano im tańczyć i śpiewać, ale w którymś momencie zażądano wyjścia tancerzy i muzykantów. Drzwi zostały zamknięte… W pewnej chwili rozległo się zza nich rozpaczliwe wołanie jednej z panien o pomoc. Wówczas skrzypek Pastorczyk nie wytrzymał, wpadł do izby i rozbił swoje skrzypki na głowie jednego z uczestników imprezki. Książę Konstanty kazał go natychmiast za ten wybryk uwięzić i skazał go na rozstrzelanie. Na szczęście dla Pastorczyka znalazł się wśród straży polski oficer, który zlitował się nad dzielnym muzykantem, odwołał straże i pozwolił mu uciec. Pastorczyk ukrywał się po tym zdarzeniu przez dłuższy czas, a kiedy sprawa cała ucichła, wrócił do domu i dalej grywał na weselach, stypach i przy okazji różnych świąt.